Sectio ante mortem

Doświadczenie [wewnętrzne] jest kwestionowaniem (poddawaniem próbie), w gorączce i trwodze, tego, co człowiek wie o istnieniu. Georges Bataille
Malarstwo wymaga czasu, nie dzieje się od razu. Nie jest domeną właściwej naszym czasom natychmiastowości. Czasu wymaga zarówno sama czynność malowania, jak i odbiór obrazu, ale może przede wszystkim potrzebny jest on w procesie dojrzewania malarza. I nie chodzi tu o osiągnięcie mistrzostwa, choć pewnie tak łatwej byłoby powiedzieć, lecz o czas potrzebny, by malarstwo wybrzmiało, wypracowało swój język i wyraz, o skupienie na pracy, na procesie, o nieuleganie pokusie łatwości. Na te najnowsze obrazy Rafała Sobiczewskiego czekać musieliśmy pięć lat, tyle upłynęło od jego ostatniej indywidualnej prezentacji.

Trudno jest przyjąć malarstwo, które motywem czyni człowieka, temat podstawowy, fundamentalny i, wydawać by się mogło, przebrzmiały. Trudniej jeszcze, gdy mówi ono zarówno o ludzkiej cielesności, zamkniętej powłokami ciała, jak i o związanych z jej doświadczaniem przeżyciach, emocjach. O dotykaniu wewnętrzności. O utożsamieniu, o jednaniu ze sobą dwóch, tradycyjne przez kulturę rozdzielanych, sfer człowieczeństwa.

Cielesność tego malarstwa porusza. Powoduje ból i radość. Bycie wobec obrazu to zetknięcie z bytem rzeczywistym, prawdziwym, materialnym. Z przestrzenią intymności, jednak bez ekshibicjonizmu. Sam przedrostek „eks-” byłyby tu nie na miejscu. Kontakt z tym malarstwem jest, podobnie jak jego powstawanie, procesem „intro”, wewnętrznym. To zstępowanie do czeluści, zgłębianie malarskiej introwersji. Bardziej docieranie „w głąb” niż kontemplacja powierzchni, choć ta również niesie znaczenia. Autor zdaje się bowiem „ukrywać” przed nami sedno swoich przedstawień „nakładając” na obraz „ekranowy filtr” – monitorowe pasy, niebieskawą, elektroniczną poświatę – który „spłaszcza”, „dematerializuje”, „odrealnia”. Przez niego trzeba przedrzeć się do wnętrza.
Tytuł wystawy, „Autopsja” przywołuje pierwotne, greckie znaczenie tego terminu – „zobaczenie na własne oczy”, w tym wypadku nawet jeszcze wzmacniając treść w kierunku „ujrzenia siebie własnymi oczami”, wglądu w siebie, odwołania się do własnego doświadczenia. Te obrazy to „badanie siebie”, badanie przeprowadzane niejako „od wewnątrz”. Wydaje się, że w obliczu wyczerpania się tradycyjnych celów sztuki, propozycją może być właśnie swoiście pojęty autobiografizm, artystyczna autopsja, cielesna wiwisekcja, autoterapeutyczna projekcja. W tym kontekście bliskość z autoportretem nie zawiera się jedynie zewnętrznych cech podobieństwa do fizjonomii autora, ale dotyczy przede wszystkim w wyczuwalnej, dojmującej prawdziwości przeżycia, intymnego zapisu zmagania się z sobą, z malarstwem, prób przedarcia się go głębi. „To ja. Wszystko to znam z autopsji”. Artysta czyni doświadczenie ciała doświadczeniem egzystencjalnym, zaś malarstwo – wyrazem tego procesu. Może nawet intensywniej i mocniej – dokonuje utożsamienia procesu malarskiego z życiowym. Malarstwo z autopsji. Wizerunki, o które otarła się istota ludzka.

Jednakże nie można pominąć również drugiego, powszechniejszego znaczenia autopsji i kontekstu, jaki tworzy dla tego malarstwa – sekcji zwłok. Najpierw obdukcja, wewnętrzny, dokładny ogląd ciała. Następnie artysta niczym patomorfolog rozcina trzy jamy ciała: czaszkę, klatkę piersiową, powłoki brzuszne. W tym medyczno – terapeutyczno – malarskim procesie istotna jest rola rysunku – to on jest „ostrzem” cięcia. Rozcina, ujawnia, otwiera. Oto patrzymy na akt symbolicznego otwarcia trzewi, na „podanie nam świecenia wnętrza”: mózgu, serca, układu pokarmowego, genitaliów. To rozcięcie dzieje się za życia i dzieje się na obrazie, w pewnym, także symbolicznym porządku, rozgrywa się zatem podwójnie na żywo. Artysta „wdziera się” do wnętrza swego ciała za życia, by uchwycić nie martwotę, lecz pulsującą, żywą esencję „wewnętrzności”, by oswoić dręczące stany psychiczne, lęki, obsesje. Mierzy się z pewną potencjalnością, próbuje „poznać z autopsji”.

Znakiem tej malarskiej sekcji jest także swoiste „pokawałkowanie ciała”, pobieranie i ogląd „jego wycinków”, multiplikacja wizerunków, które wskazują zarówno na rozpad, niemożność „scalenia się”, poczucie dezintegracji, wielości, tracenia tożsamości, ale także na podejmowane próby zbliżenia, analizy, „przyswojenia sobie” cielesnych fragmentów oraz dążenia w kierunku jednoczenia, osiągnięcia pełni „bycia w ciele”, całości swojego „ja”. Cielesna entropia i zabliźnianie wydają się być dwoma stronami tego samego procesu, procesu prowadzonego nieustannie, boleśnie, gwałtownie, w niepewności, zwątpieniu, z nadzieją.

W ostatnich obrazach zanika, lub mniej wyraźnie zaznacza się, tak intensywne we wcześniejszych doznanie izolacji, samotności, zamknięcia. Malarska „sekcja” jest być może próbą przedarcia się przez cielesny pancerz do głębi, do ludzkiego żywotnego wnętrza. Zasugerowane przeze mnie na początku zanegowanie ekshibicjonizmu okazuje się więc prawdziwe tylko częściowo. Te obrazy są przede wszystkim otwarciem. Ku niemu prowadzi przecież autopsja. Obrazy otwierają się na nasz kontakt wzrokowy, otwierają nas na doświadczenia artysty, otwierają też na nasze przeżycia. Oswajają. Forma bliska autoportretowi odwołuje się do empatii, do tego, co wspólne, ludzkie, uniwersalne. Być może w tym sensie autopsyjne otwarcie jest zaproszeniem do współ-bycia, współ-doświadczania, które jest naszą zwierzęco – ludzką potrzebą. I koniecznością.

Ku czemu prowadzi ten proces przedśmiertnego cięcia? Czy o poznanie, o wiedzę o sobie samym, o „sobie wewnętrznym” chodzi? Tak na pewno. Lecz nie jedynie.
Gdzieś wewnątrz ciała kryje się przecież kruchość…

Lena Wicherkiewicz